niedziela, 14 października 2012

urwanie głowy.

Na wstępie (ile jeszcze razy będę tak robić?) chciałabym przeprosić za moją kilkudniową nieobecność. Nie miałam czasu,ani nawet chęci na napisanie tutaj czegokolwiek. Czasami bywało tak,że pragnęłam napisać tutaj wszystko co mnie dręczyło,ale kiedy dochodziło coś do czegoś to nie umiałam złożyć zdania w logiczną całość. Tak,więc dzisiaj zabieram się za napisanie tutaj czegoś w miarę logicznego. Zacznijmy od tego,że ukochany weekend dobiega końca a wraz z nim moje dobre samopoczucie. Mogę powiedzieć,że trochę odpoczęłam od szarej rzeczywistości. Wypady z przyjaciółmi naładowały mnie pozytywną energią,która aktualnie jest na skraju wytrzymałości. Tak,właśnie. Dzisiaj czekają mnie randki z ukochaną geografią i historią. Na samą myśl o nauce i kolejnych pięciu dniach męczarni - mdli mnie. Prawda jest taka,że druga klasa gimnazjum daje mi nieźle w kość. Mogę szczerze powiedzieć,że nie ogarniam. Jest tego od groma. Naprawdę. Szkoła,dom,szkoła,dom,szkoła,dom...i tak ciągle. Cieszę się,że w weekend mogę pozwolić sobie na nic robienie. Chociaż nie zupełnie...Od soboty biorę się za naukę,żeby na niedziele nie mieć wszystkiego głowie. Do tego dochodzi stres,który powoduję,że moje tiki nerwowe się pogłębiają a dobry humor pryska jak bańka mydlana. W mojej głowie ciągle krążą pytania: ''Czy zdążę na czas?!'' ''Czy dam radę?!''. Zdarza się tak,że siedzę do późna i uczę się na konkursy. Co dla mnie jest nowością. Moje wyniki w nauce zawsze były przeciętne. Nigdy nie przykładałam się do tego co robię. Do tego jak się uczę...A teraz? Teraz jest inaczej. Obiecałam sobie i wielu innym osobom,że pokażę na co mnie stać. Jest jeden problem. Jestem na skraju wytrzymałości,psychicznej jak i fizycznej. Moja mama często powtarza,żebym dała sobie chwilę odpoczynku. Ale jak to ja. Uparty osioł ze mnie. Kiedy się za coś zabiorę,muszę zrobić to najlepiej. Po prostu nie zwracam uwagi na jej słowa. Z niecierpliwością czekam na przerwę. Przerwę od wszystkiego. Przydałyby się wakacje. Dwa miesiące słodkiej wolności. Będąc przy temacie wakacji...zauważyliście,że czas pędzi jak szalony? Jeszcze nie dawno nie przejmowaliśmy się niczym bo dopiero co zaczęły się wakacje,potem czuliśmy lekki stres przed nachodzącym rokiem szkolnym (bynajmniej  ja go czułam)...a teraz? Prawie połowa października za nami. Parę dni,parę tygodni,miesięcy...temu czułam smak kończących się wakacji...a teraz czuję smak zimy. Mroźnej zimy. Mimo tego,że jeszcze jest październik. Powietrze jest coraz ostrzejsze. Zimne. Ugh...Czuję,że będzie jeszcze ciężej. Muszę dać radę.           Muszę.

zdjęcie było,trudno...

2 komentarze:

  1. oj Agata ja też w miarę się staram ale jakoś nie narzekam, ucze się jak tylko mogę ale nie PRZYKUWAM SIĘ łańcuchami do tej nauki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dasz radę ! :)
    Wierzę . :*


    Obserwuję . (:
    Zapraszam . :
    http://onedloveeforever.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

toleruję obserwowanie za obserwowanie :)